niedziela, 28 maja 2017

O kimjangu - czyli czasie przygotowywania kimchi na zimę - pisze Suki Kim

W poruszającej książce Suki Kim „Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit” znalazłam opis przygotowywania kimchi przez studentów uniwersytetu.

Obywatele Korei Północnej naprawdę nie mają lekko. Poddawani nieustannemu praniu mózgu, podlegają 10-letniej służbie wojskowej (kobiety 7-letniej), a od dziecka wykonują szereg prac społecznych. Studenci PUST - międzynarodowej (!) i elitarnej uczelni, na której autorka była wykładowcą, nie tylko pielą chwasty na terenie kampusu, pracują na budowach i trzymają warty przed ośrodkiem „kimirsenizmu”...


„W drugim tygodniu listopada ciężarówka przywiozła w porze obiadu niezliczone worki czosnku i kapusty. Wezwano kilka grup studentów na dwór, żeby ją rozładowali. Wnieśli czosnek do stołówki i przed dwa kolejne dni studenci oraz kadra obierali go przez ponad godzinę. Tak się dowiedziałam, że nadszedł tydzień kimjangu.

Zarówno w Korei Północnej, jak i Południowej, późną jesienią większość rodzin robi tyle kimchi, żeby wystarczyło im na całą zimę. Tradycję tę zapoczątkowano ponad tysiąc lat temu, kiedy warzywa nie były łatwo dostępne przez cały rok. Pamiętam z dzieciństwa, że kimjang, czyli przygotowywanie kimchi, zawsze było świętem. Kobiety w naszej dzielnicy [Suki Kim spędziła dzieciństwo się w Seulu - przyp. T.] nagle zaczynały się krzątac i kupować składniki - kapustę, rzodkiew, papryczki chili, szalotki, czosnek, imbir, marynowane małe krewetki i anchois. Potem zbierały się razem, żeby umyć kapustę i rzodkiew, zasolić je i zrobić mnóstwo beczek kimchi. Był to czas śmiechu, plotek i dobrego nastroju. Kręciłam się kolo mojej matki, czekając na kąsek świeżo zrobionego kimchi, ociekającego zalewą z chili. Ten ostry smak chrupiącej kapusty i nieprzegryzionych jeszcze przypraw wrył mi się w pamięć jako pierwsza oznaka zimy. Gotowe kimchi przechowywano w ceramicznych naczyniach na dworze, żeby powoli fermentowało. Coraz ostrzejsze w smaku kimchi dodawało nam sił w śnieżne wieczory długiej, surowej, koreańskiej zimy.” (s. 265)

Podczas obierania czosnku ze studentami z Pjongjangu Suki Kim ma szansę usłyszeć ich wspomnienia z kimjangu w rodzinnych domach. Jeden wspomina, jak nosił wodę do umycia 150 kg kapusty (z czego autorka wnioskuje, że jego należąca do elity rodzina nie ma w domu bieżącej wody!), inny wtrąca, że jego trzyosobowa rodzina dostawała tylko 80 kg kapusty rocznie. Te ilości mogą wydawać się nam szalone z dzisiejszej perspektywy, choć myślę, że 2-3 pokolenia wstecz i u nas na wsiach zdarzały się jeszcze takie hurtowe kiszonki.

W Korei Północnej kapusta przyznawana jest z rozdzielnika przez państwo. Autorka próbuje wytłumaczyć studentom podstawy handlu i kapitalizmu oraz wspomina, że w miasto Nowy Jork nie dostarcza obywatelom przydziału kapusty na kimchi - czemu bardzo się dziwią.

„Przyznałam, że mnie też coś tu dziwi: ich sposób organizowania kimjangu. Co z papryczkami, rzodkwią i szalotkami, skoro każda rodzina ma zapewne własny, jedyny w swoim rodzaju przepis, z nieco innymi składnikami? W tym roku, na przykład, zbiory były słabe i nie wystarczyło kapusty dla wszystkich rodzin, więc niektórzy dokupowali wszelkie potrzebne dodatki. Po raz drugi któryś ze studentów przyznał, że czegoś u nich brakuje.” (s. 267)

Bardzo polecam lekturę, oczywiście nie tylko ze względu na kimchi. Korea Północna jest w jakiś sposób fascynująca - najbardziej frapuje mnie pytanie, w jaki sposób to możliwe, że tamtejszy reżim jeszcze się utrzymuje. I cieszę się, że w naszym kręgu kulturowym podobne reżimy nie miały na dłuższą metę szans - jesteśmy bardziej nieposłuszni, niepokorni, patrzymy władzy na ręce? Może to dalekowschodni konfucjanizm, może jeszcze coś innego?

Suki Kim „Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015

Wywiad z autorką w Wysokich Obcasach

Już po tym, jak napisałam ten wpis, atmosfera polityczna wokół Korei Północnej zaczeła się zagęszczać... To jest bardzo smutne, że ciągle istnieje taki kraj, gdzie słowo „demokracja” jest zakazane i nieznane, a przywódcy chorzy na głowę mogą wymachiwać atomową szabelką. Dowiedziałam się też, że w międzyczasie (od napisania książki minęło już kilka lat) wielu amerykańskich wykładowców PUST trafiło do więzień i północnokoreańskich obozów pracy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i komentarz!