Dzisiaj o tym, jak kisić w podróży.
Kiedy wyjeżdżam na kilka dni, nie zawsze mam dostęp do jedzenia, które lubię i które mi służy. Najbardziej brakuje mi chyba kiszonek. Trudno wozić je ze sobą, gdy korzysta się z przejazdów z przygodnymi kierowcami. W Polsce mogę oczywiście kupić kapustę albo ogórki, ale ich smak, dla kogoś przyzwyczajonego do domowej fermentacji, jest naprawdę daleki od ideału.
Spędzając gdzieś kilka dni można już pokusić się o sfermentowanie warzyw albo choćby ciasta na idli - to chyba najszybsza fermentacja ze wszystkich, które do tej pory opisałam na blogu. Niestety do idli niezbędny jest blender. Kwas z buraków albo selera wymaga co prawda kilku dni fermentacji, ale za to do wykonania wystarczy słoik, nóż, sól i woda. Podobnie jak do kiszonych warzyw na zupę.
O czym warto pamiętać, nastawiając produkty fermentowane poza domem?
• Jeśli nie mamy pewności, do czego służyły wcześniej naczynia, warto je nie tylko umyć, ale i wyparzyć.
• Woda z kranu może różnić się zawartością bakterii, twardością, może też być uzdatniana chlorem. Bezpiecznie użyć wody odstałej lub przegotowanej i wystudzonej.
• Warto także zadbać o temperaturę - kiedy zimą nastawiłam ciasto na idli u kolegi w Krakowie, okazało się, że zamiast 24 godzin potrzeba aż 48, żeby ciasto urosło! Pomimo, że słoik umieściłam koło pionowej rury doprowadzającej gorącą wodę do grzejników, temperatura w pokoju była zbyt niska. Chodząc z termometrem, najcieplejsze miejsce znalazłam w łazience - tam postawiłam później kwas z buraków. Temperaturę odczuwamy subiektywnie, termometr się nie myli!
• Ponoć w niektórych krajach dominujące w powietrzu szczepy bakteryjne mogą skutecznie hamować fermentację mlekową. Mój Tato opowiadał, że podczas pobytu w Japonii próbował z kolegami nastawiać nasze tradycyjne kiszonki i żadna się nie udała. Z kolei na stacjach polarnych bakterii jest tak mało, że może być problem z zainicjowaniem fermentacji. Nie wiem, ile w tym wszystkim jest prawdy. W końcu nawet na skórze każdy z nas ma miliony bakterii mlekowych, które migrują razem z nami. Dopóki sama nie spróbuję kiszenia w egzotycznym miejscu, podaję to jako ciekawostkę.
Warto próbować, a nuż się uda? W ten sposób nie tylko zapewnimy sobie wartościowy pokarm, gdziekolwiek się znajdziemy, ale też będziemy ambasadorami fermentacji także tam, gdzie ta wiedza jeszcze nie dotarła, czego Wam i sobie życzę!
PS. Tytuł wpisu to oczywiście parafraza znakomitej książki Jona Kabat-Zinna. Gdziekolwiek jesteś, bądź. Gdziekolwiek jesteś, kiś.
Moze po prostu zabrac cos ze soba fermentowanego (jesli jest to podroz lokalna?) W tym roku zamirzam poeksperymentowac i pokisic metoda Aleksandra barona ( w folii prozniowej) chyba najwygodniejsza metoda transportu...
OdpowiedzUsuńCoś więcej o tej metodzie? Czy potrzebne jest do tego jakieś specjalne urządzenie do hermetycznego zamykania folii?
UsuńWróciłam właśnie z kolejnej podróży, podczas której nastawiałam proste fermentacji (idli i twarożki z nasion). Jestem zadowolona z efektów.
No niestety jest potrzebne. nie jest to obecnie wielki wydatek. To taka zgrzewarka jaka maja w lokalnych sklepach miesnych na Slasku, giedy chcesz kupic kilka plasterkow czegos. Nie wiem jak to dziala w kiszeniu (kapusta chyba wytwarza za duzo gazu) ale kurki czemyu nie ?
OdpowiedzUsuń