Kiszone pomidorki, tym razem żółte koktajlowe. Zaplątały się też pojedyncze czerwone maleństwa. Pomidorki kupione na targu - już skończyliśmy zakupy i poza targowiskiem zobaczyłam wesołą rodzinę z dosłownie kilkoma skrzyneczkami warzyw. Wzięłam wszystkie pomidorki, które mieli. Część spożyliśmy na surowo - miałam wrażenie, jakbym jadła samo słońce, tak były słodkie i dojrzałe. Z tej dojrzałości aż pękały.
Resztę zakisiłam w dwóch litrowych wekach, z dodatkiem listków laurowych (3 na słoik) i ziela angielskiego. Jak widać w jednym słoiku kulek jest 17, a w drugim 13 (!). To zdjęcie może więc wiele powiedzieć o moim podejściu do gotowania:
• Standaryzacja nie jest moją mocną stroną w kuchni.
• Nie jestem przesądna.
• Lubię kolory.
Wracając do pomidorków (których nie policzyłam). Ich smak jest wprost nie do opisania. Wyobraźcie sobie bardzo dojrzałe winogrono, duże, musujące w środku jak szampan, częściowo słodkie, częściowo kwaskowe, częściowo laurowe, rozpływające się w ustach. To mniej więcej to. Prawie wszystkie pomidorki popękały podczas kiszenia, skórka łatwo odchodzi. Nie robimy z nich żadnych sałatek, wyjadamy prosto ze słoika.
Czy trzeba do tych pomidorków dodać trochę startera czy wystarczy zalewa jak do ogórków ?
OdpowiedzUsuńDzisiaj nastawiłam buraczki do kiszenia a ocet już porządnie bąbelkuje.Jutro idę kupić żółte koktajlowe.
Pozdrawiam.
Nastawiliśmy bez startera w weku.
UsuńPowodzenia!
Po Twoim wpisie, koniecznie chcę je zrobić, tylko nie jestem pewna, w jakiej temperaturze powinna być zalewa? Letnia - bo pomidorki delikatne, czy wrzątek jak przy innych? Będę wdzięczna za odpowiedź :)
OdpowiedzUsuńLetnia, zdecydowanie letnia! Zresztą ja już teraz do niczego nie leję wrzątku, wszystko nastawiam w temperaturze pokojowej.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń