I jeszcze uzupełniający tekst o kimchi. Tym samym rozpoczynam na blogu nową kategorię „kiszonki w literaturze”.
Niezwykle trudno jest reporterom zbierać materiały w Korei Północnej. Z tego powodu amerykańska dziennikarka Barbara Demick zdecydowała się oprzeć swój cykl reportaży na wywiadach z uciekinierami z tego kraju. Gorąco polecam Wam tę książkę opisującą losy sześciu rodzin – od lat głodu aż do powolnego dojrzewania do ucieczki. Jednocześnie pomyślałam sobie, że nasze „narodowe przywary” – upór, kwestionowanie każdej władzy i sarmackie liberum veto jednak na coś się przydały w 1989 roku...
Niektórzy z nas pamiętają jeszcze PRL-owskie kartki na mięso, cukier i alkohol. A jak to wyglądało w Korei Północnej?
„Szczególne znaczenie miała jesienna dystrybucja kapusty na kimchi. Tę narodową potrawę Koreańczyków robi się ze sfermentowanej kapusty, która w tej postaci była w tradycyjnej diecie jedyną jarzyną jadaną w czasie długich zim. Kimczi jest tak nieodłącznie związane z kulturą kraju jak ryż. Komunistyczny reżim wiedział, że naród nie może się bez niego obejść. Każdy dorosły obywatel dostawał siedemdziesiąt kilo kapusty, dziecko pięćdziesiąt, więc rodzinie pani Song od czasu, gdy zamieszkała z nimi matka Chang-bo, przysługiwało w sumie czterysta dziesięć kilogramów. Kapustę przyprawioną dużą ilością czerwonej papryki zakwasza się w solance, czasem z dodatkiem pasty fasolowej albo drobnych krewetek. Pani Song robiła także kimczi z rzodkwi i rzepy. Na przygotowywaniu tego specjału spędzała całe tygodnie i przechowywała go w wysokich glinianych naczyniach. Mąż pomagał jej taszczyć je do piwnicy, gdzie każda rodzina miała swoją komórkę. Ponieważ kimczi trzeba trzymać w chłodzie, ale też chronić potrawę przed zamarznięciem, tradycyjnie naczynia zakopywało się w ogrodzie.* W blokach mieszkalnych garnki zasypywano ziemią, którą ludzie znosili do piwnicy. Komórki z zapasami zamykało się na solidne kłódki. W Chongjinie grasowali złodzieje kimczi. Mimo prospołecznego nastawienia, nikt nie chciał się dzielić potrawą z obcymi.” (s. 78)
A tak radził sobie w czasach postępującego głodu w latach 90. jeden z bohaterów reportażu, Kim Hyuck, wychowujący się w sierocińcu na północy:
„W dalszym ciagu kradł. Razem z bratem przedostawali się przez ogrodzenia do prywatnych ogrodów, gdzie wykopywali naczynia z kimczi. Wyjadali je na miejscu, rękoma, prosto z garnków.” (s. 192)
Barbara Demick „Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011
* Warto tu przypomnieć o naszych rodzimych sposobach – dawniej szczelne beczki z ogórkami lub kapustą zatapiano w zbiornikach wodnych, np. w starorzeczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny i komentarz!