Mimo tytułu będzie wegetariańsko. ;)
Pod koniec listopada na targu jeszcze widziało się dynie w przystępnych cenach. Piżmowa kosztowała 3 zł/kg, a olbrzymia (prawdopodobnie melonowa żółta) tylko 1,5 zł/kg. Tę ostatnią właśnie nabyliśmy - okaz ważący prawie 7 kg. To odmiana o niezbyt wyraźnym smaku, używana przeważnie jako wypełniacz do potraw. My oczywiście postawiliśmy na kiszenie.
Taką odmianę ukisił raz kolega Piotrek, dodając tylko sól. Wyszła mu bardzo dobrze, nabrała przyjemnego, cytrynowego aromatu. Chciałam osiągnąć podobny efekt.
Wykonanie:
Pierwszy słój nastawiłam w nowy sposób. Wykorzystałam całą pulpę otaczającą pestki. Miałam wrażenie, że ta pulpa bardzo chce sfermentować sama z siebie. Wszystkie pełne, duże pestki oczywiście wybrałam do suszenia, natomiast miękkie, niewykształcone zostawiłam w pulpie. Pulpę wymieszałam z solą (2/3 łyżki) i wygniotłam dłonią. Natychmiast zrobiła się płynna, wodnista. Umieściłam ją w litrowym weku - zajęła około połowy objętości. Następnie zatopiłam w niej kawałki pokrojonego twardego miąższu, tak aby wypełnić prawie cały słój. Na zdjęciu widać prostokątne, jaśniejsze kawałki - to właśnie miąższ.
Drugi słój nastawiłam już tradycyjnie. Pozostałą dynię zalałam solanką (1 łyżka soli na 1 litr wody) w 2,5-litrowym weku, pożyczonym od Piotrka.
Wrażenia:
Pierwszy słój otworzyłam po tygodniu. Dynia nastawiona z pulpą ukisiła się bardzo dobrze. Całość jest mocno gazowana, trochę kwaśna, a ze względu na konsystencję tej włóknistej pulpy, uzyskała wdzięczną nazwę „dyniowe flaczki”. Dodatkowym atutem są te miękkie niewykształcone pesteczki, wypełnione gazem, które śmiesznie pękają w zębach. Zatopione większe kawałki okazały się jeszcze dość jędrne - użyłam ich do surówki w postaci tartej, z jabłkami i marchewką.
Drugi słój otworzyłam po 17 dniach. Dynia, pomimo braku przypraw, wyszła znakomicie. Jest mocno kwaśna, miękka, a kiszenie wydobyło z owocu lekko cytrynowy posmak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny i komentarz!